Siódme życie kota, czyli póki życia, póty nadziei

Siódme życie kota, czyli póki życia, póty nadziei
4 grudnia 2011 Marki Marki

Podobno kot ma siedem żyć.
Dokładnie nie liczyłam, ale że więcej niż jedno – na pewno.
Pewnego pięknego dnia Puchatek zachorował. Miał wtedy 6 tygodni i przebieg choroby zaszokował nas wszystkich. Malec miał potworną biegunkę, po prostu lało się z niego, szybko zaczął też tracić kontakt z rzeczywistością. Nie pomagał antybiotyk, nie pomagało nawadnianie (podskórne, bo o wkłóciu się do żyły nie było nawet mowy), nie pomagały preparaty podnoszące odporność. Leżał półprzytomny, bezwładny, chudziutki, maleńki, po prostu obraz nędzy i rozpaczy. Kilka razy dziennie kąpałam go i suszyłam, a drobniutkie kocie ciałko poddawało sie moim zabiegom jak ruda szmateczka. Przy kolejnej wizycie u lekarza, nasz weterynarz zwrócił uwagę, że kociak prawdopodobnie stracił w ogóle wzrok i że jego czas dobiega końca.
Kiedy wieczorem w domu po raz kolejny kąpałam Puchatka, podjęłam decyzje, że nazajutrz pozwolę mu odejść. W tej sytuacji dalsze przedłużanie mu życia na siłe uznałam za egoizm, a ponieważ wierzę, że eutanazja bywa wyzwoleniem postanowiłam, że nie będę go dłużej zatrzymywać po tej stronie tęczy. Zamiast kociaka suszyć zawinęłam go w puszysty ręcznik i zabrałam pod kołdrę do łóżka. Tuliłam zawiniątko ze świadomościa, że to pożegnanie.
Nagle… Usłyszałam coś dziwnego. Z poczatku trudno mi było w ogóle rozszyfrować, co to za dźwięk. Leżałam w cemności i nasłuchiwałam z coraz większym zdumieniem. To mruczał Puchatek! Mruczał coraz głośniej, wkrótce cały ręcznik aż wibrował od dźwięków maleńkiej kociej rozkoszy. Od następnego dnia stan kocurka poprawiał się z godziny na godzinę. Dziś jest już dostojnym, dorosłym kotem i mieszka u naszych przyjaciół. Jako kastrat osiągnął wagę 10 kilo i jest nieprzeciętnym przytulasem, a mruczy jak startujący boeing. Puchatek nauczył mnie ważnej rzeczy – póki życia, póty nadziei.

Podobnie było z Kaśką. Któregoś popołudnia usłyszałam, jak woła mnie z dworu charakterystycznym przeciągłym miaukiem. Ku memu zaskoczeniu Kasia siedziała na krawędzi jezdni i wyraźnie chciała, abym podeszła. A kiedy już podeszłam zdałam sobie sprawę, że pozycja kotki jest dość dziwna i że Kasia po prostu nie może chodzić, bo tylne łapy ma niewładne. Prawdopodobnie potrącił ją samochód, bo innego logicznego wyjaśnienia nie widzę. Przy czym futrzak wcale nie okazywał bólu, wzięta na ręce mruczała z wyraźną ulgą, że wreszcie przyszłam, a po położeniu na kanapie wzięła się za toaletę. Ale tylne łapki były sparaliżowane…
Byliśmy przerażeni. Wiedziałam, co mi powie weterynarz. Przypomnę, że w tamtych latach weterynarię spowijały jeszcze mroki średniowiecza, a o dzisiejszych formach diagnostyki i leczenia nikt nawet nie śmiał marzyć. (Że niemożliwe? A od ilu lat pod strzechy trafiły telefony komórkowe i komputery? Były zawsze?).
Wbrew wszystkiemu postanowiliśmy NIE jechać do lekarza. Kot je, pije, mruczy, a że załatwia się pod siebie – po prostu wymaga kąpieli, podtrzymania itp. Póki nie cierpi, pośpiech jest złym doradcą. Poczekamy, zobaczymy…
Dwa tygodnie później Kasia zaczęła reagować na dotyk (a właściwie tylne łapki zaczęły, bo Katarzyna jako taka reagowała cały czas), po miesiącu śmigała jakby nigdy nic jej nie było.

Forest Gump był kociakiem naszej Alfy. Jak napiszę, że uszkodził go dorodny rottweiler, każdy wyobrazi sobie scenę mrożącą krew w żyłach (albo w żylakach jak kto woli). Prawda jest nieco bardziej skomplikowana.
Otóż Beta była naszym drugim wspólnym rodzinnym zwierzakiem a zarazem przecudną rottweilerką z tendencjami do nadwagi (stąd ksywa Gruba). Był to klasyczny pies-morderca, zalizujący na śmierć, a na dodatek:
a) były z Alfą najlepszymi przyjaciółkami
b) Gruba miała solidnie rozwinięty instynkt macierzyński
Przyjaźń objawiała się np. w genialnej współpracy na niwie złodziejstwa (Alfa zrzucała Becie co lepsze kąski z kuchennego blatu, ale za to jadała z wielkiej michy rotweilerki, podczas gdy Beciunia opróżniała małą kocią miseczkę. Instynkt macierzyński objawiał się natomiast bezrozumną i bezgraniczną miłością Grubej do kociat Alfy i bezwzględną chęcią ich adopcji. Kociaki świetnie czuły miłość Bety, doiły więc Alfę, ale po posiłku, gdy tylko zaczynały się sprawnie poruszać, przenosiły się na posłanko Beciuni, która bała się drgnąć, żeby im krzywdy nie zrobić. Ponieważ baliśmy się o bezpieczeństwo kociąt (ciotka Beta ważyła około 50 kg), suczka zwykle układała kotki pomiędzy swoimi przednimi łapami i przykrywała głową, gdy tylko się zbliżaliśmy. Jakie kocięta? No, jakie kocięta? Tu nikogutko nie ma…
A jednak wypadek się zdarzył mimo starań Grubej. Forest Gump po prostu wszedł jej pod nogi, gdy biegła nas przywitać. Moment, koci pisk, konsternacja Bety i Forest przewracający się na podłogę przy każdej próbie wstania. Co gorsza, Alfa odmówiła kategorycznie zajmowania się inwalidą, a Forest odmówił jedzenia z miseczki. Ale butlę doił chętnie, więc przeszedł na kaszki owocowe firmy Bebiko, podawane buteleczką po cukierkach-groszkach dla dzieci. Rehabilitacja trwała około miesiąca, początkowo Forest solidnie kulał, ale potem chodził normalnie i uraz nie pozostawił śladu. Znaleźlismy mu super domek, a do Grubej żalu nie miał. Zresztą w okresie rekonwalescencji dużo więcej czułości okazywała mu Gruba, niż osobista mama…

Reasumując. Koty to twardziele, a Matka Natura daje im szanse nawet wtedy, gdy my, ludzie, tych szans nie widzimy.

Hodowla kotów brytyjskich