NIE UFAJ

NIE UFAJ
1 czerwca 2012 Marki Marki

Do niedawna wszystko było jasne. Rasowy = rodowodowy i już.

Kotka można było kupić albo w hodowli z rodowodem, albo w pseudohodowli bez rodowodu i decyzja należała do nabywcy. Mógł zapłacić drożej za kociaka rodowodowego, najczęściej zdrowego i zadbanego, starannie odchowanego, pochodzącego od wyselekcjonowanych rodziców, lub mógł mieć to w nosie i kupić taniej kotka z niepewnego źródła. Podejmował ryzyko, ale wiedział, że kryterium „jakości” stanowi rodowód maluszka.

Środowiska hodowców i pseudohodowców nie znosiły się wzajemnie, hodowcy zarzucali pseudohodowcom „produkowanie” kociąt w fatalnych warunkach higieniczno-sanitarnych, wykorzystywanie kocich matek do rozrodu przy każdej rui, krzyżowanie ras i krycie w bliskim pokrewieństwie, brak dbałości o zdrowie, prawidłowe żywienie i socjalizację kotków. Pseudohodowcy w odwecie oburzali się na zaporowe ceny kociąt rodowodowych, wskazywali na hodowle zrzeszone nie przestrzegające regulaminów, opisywali przypadki zaniedbań i niekompetencji niektórych hodowców.

A prawda leżała po środku. I w tym, i w tym środowisku wyjątki potwierdzały regułę : większość hodowli zrzeszonych, mających kocięta rodowodowe wywodziła się z zapaleńców-hobbystów, zapewniających swoim pupilom wszystko co najlepsze, większość pseudohodowli rozmnażała koty dla zysku, oszczędzając na wszelkich wydatkach, co oczywiście niekorzystnie odbijało się na zdrowiu i charakterze kociaków. Podkreślam, większość. Ponieważ żadna przynależność do jakiejkolwiek organizacji nie czyni ze skąpca osoby szczodrej, a z oszusta osoby o kryształowym charakterze.  Posiadanie kociąt z rodowodem i wypasionej strony interetowej jeszcze nie jest dowodem, że hodowla prowadzona jest z miłością do futrzaków.  Bywa różnie, ale jednak generalnie warto było raczej ufać hodowcom przestrzegającym różnych, często skomplikowanych regulaminów związkowych, mających na celu dobro kota i kocich ras.

Ale się pokomplikowało, niestety…

 W życie weszła nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt, która w założeniu miała zwierzętom bardzo pomóc. Aby ograniczyć psią i kocią bezdomność, aby zlikwidować pseudohodowle „produkujące” szczenięta i kocięta w wrunkach urągających wszelkim normom, w ustawie znalazły się zapisy zakazujące romnażania psów i kotów dla celów dochodowych, poza hodowcami zrzeszonymi w legalnie działających organizacjach, których statutowym celem jest hodowla zwierząt rasowych. Ustawa zakazuje też sprzedaży poza miejscem hodowli oraz zakupu poza miejscem hodowli.

Teoretycznie miodzio. Kto chce hodować zwierzaki, powinien wstąpić do odpowiednich organizacji, podporządkować się regułom i normom, zapewnić stosowne warunki – takie, by mógł zaprosić klientów do domu, pokazać hodowlę, porozmawiać itp. Brzmi logicznie? Trudno zaprzeczyć.

Ale Polak potrafi. Najpierw pojawiły się ogłoszenia: sprzedam miskę, z którą jestem bardzo związany emocjonalnie za 1000 złotych. Do miski kot gratis. Gratis jest odrobaczony i zaszczepiony.                                                                                Potem inwencja poszła dalej. W ogłoszeniu tekst : Oddam kota, kontakt……… A w razie kontaktu osobistego  informacja zostawała wzbogacana: kot jest za darmo, interesuje mnie tylko zwrot kosztów w kwocie 1000 złotych.                 Oczywiście owe 1000 złotych jest tylko przykładem, obrazującym mechanizm, kwoty były różne.

Że nie wspomnę nawet o giełdach, na których oficjalnie nie wolno sprzedawać/kupować zwierzaków, w rzeczywistości jednak wchodzi facet z psem na smyczy (mój własny, o co chodzi, tak sobie spaceruję), spotyka potencjalnego klienta i transakcja spokojnie dochodzi do skutku. Klient wychodzi z psem (mój własny, o co chodzi, tak sobie spaceruję), a facet idzie do bagażnika po następnego zwierzaka (mój własny, o co chodzi, tak sobie spaceruję)…

Nadal jednak sytuacja była klarowna: kot rodowodowy z pewnego źródła lub kot od kombinatorów, bez rodowodu.

I oto  sytuacja wymyka się spod kontroli! Okazuje się, że przy pewnej dozie sprytu i chęci można sobie spokojnie zarejestrować własną organizację zajmującą się hodowlą! Legalnie! I umieścić w statucie kuriozalne zapisy, np. o tym, że rasowość psa/kota ustalana jest na podstawie eksterieru (czytaj wyglądu), przez osobę uprawnioną (czytaj wujka Zenka). Mało tego – taka organizacja nie tylko może wystawiać rodowody, ale także organizować np. wystawy na zasadach ustalonych w statucie czy innym regulaminie. W ten oto prosty sposób wujek Zenek może na łące za swoją stodołą zorganizować międzygalaktyczną wystawę kotów, oceniać będzie powołana sędzina ciocia Mariola, stawkę stanowić będą koty pana Brzęczyszczykiewicza, które otrzymają tytuły championów intergalaktycznych. No i co?  

„Kocięta po championach intergalaktycznych, z rodowodem, sprzedam” .                                                                                            

Przesadzam? Oczywiście. Robię to celowo, bo chcę wskazać na potężny problem, rysujący się przed prawdziwymi felinologicznymi i kynologicznymi organizacjami. Otóż przez lata całe środowiska te lansowały w dobrej wierze hasło RASOWY = RODOWODOWY. Niestety na dziś to hasło jest po prostu strzałem w kolano dla legalnej, zrzeszonej, uczciwej hodowli. Dlaczego? Bo promuje każde zwierzę z rodowodem, a dziś rodowód staje świstkiem bez znaczenia. Wieloletnia praca hodowlana, standardy, reguły – wszystko to, drodzy hodowcy, możemy sobie w buty wsadzić. Będziemy wyżsi.  Bo pseudohodowcy skwapliwie wykorzystali nasze hasło dla swoich potrzeb – przecież mają koty z rodowodem…

Ludzie kochani. Nie kupujcie kociąt ani szczeniąt z organizacji, powstałych po 2011 roku. Te stworzenia mają rodowody, ale wystawione przez ludzi, którzy założyli organizacje by „obejść” ustawę! To zalegalizowane pseudohodowle – ale czy poprawiły się warunki?

Z góry przepraszam ludzi, którzy kochają koty, zapewniają im komfortowe warunki i miłość, a zrzeszyli się gdziekolwiek. Tacy też pewnie są. Tylko dlaczego tak trudno mi w to uwierzyć?

Hodowla kotów brytyjskich